Dziś będzie dużo gadania i, jak to się mówi, prywaty :)
Dlaczego?
Ano dlatego, że pewnego dnia, pewna osóbka, zadała mi pewne bardzo skomplikowane pytanie... 'co zmieniło się u mnie/we mnie, po roku mieszkania w Chinach?'
Kejti, muszę przyznać, że pytanie Twoje nie dawało mi spokoju. Odpowiedzi na nie szukam każdego dnia w swojej głowie.
Myślę, że odpowiedzi na to pytanie mogłyby udzielić osoby, które dawno mnie nie widziały. Samej o sobie mówić trudno, zauważam jednak parę rzeczy i postaram się coś o nich napisać :)
Przede wszystkim straciłam cierpliwość (choć mój mąż mówi, że nigdy jej nie miałam...). To, jak Chińczycy olewają wszystko, jak nigdy nie można się o nic doprosić, to, że trzeba dzwonić do nich milion razy, by coś załatwić. To, że nie starają się myśleć, zastanawiać, rozwiązać problemu, to doprowadza mnie do białej gorączki! Zawsze byłam nerwowa, ale tutaj to przechodzi ludzkie pojęcie. I myślałam, że może dzięki temu moja cierpliwość się poprawi, ale ja po prostu jestem na wykończeniu nerwowym :)
Przekonałam się, oboje się przekonaliśmy, że kochamy Europę. Doceniłam swoje małe miasteczka, w których mieszkaliśmy wcześniej. Doceniłam jedzenie. Doceniłam naturę i pogodę w Europie. Szczególnie lato. Wiem, że tutaj jestem tymczasowo, ale brakuje mi naszego swojskiego i miniaturowego życia europejskiego. Kiedy poprzedniej zimy wróciliśmy do naszego rodzinnego miasta, nie mogliśmy uwierzyć, jakie wszystko jest małe. Malutkie domki, bloki, sklepiki. W porównaniu do Chin, wyglądało to jak budowle z klocków. Niemal płaczę, kiedy oglądam zdjęcia niebieskiego nieba, białych chmurek, zielonych drzew, czystej wody. Pobyt tutaj na pewno pozwolił mi docenić, jakimi szczęściarzami jesteśmy móc mieszkać w Europie.
Wiem, że wielkie miasta męczą mnie i drażnią. Wieżowce, szerokie drogi,
masa aut i tłumy ludzi są tutaj na porządku dziennym. Nie ma gdzie się
schować. Tak bardzo tutaj tego brakuje. Dlatego rękami i nogami zapieram
się przed zwiedzaniem Hong Kongu, bo mam wrażenie, że tam nic innego
prócz wysokich bloków, no ale skoro już tutaj jestem powinnam mimo
wszystko zobaczyć to na własne oczy... :)
Dzięki pobytowi w Chinach przekonałam się, że język chiński, skomplikowany owszem, nie jest aż tak skomplikowany, jak mi się wydawało. Jestem w stanie porozumieć się w sklepie i taksówce, umiem napisać kilka znaczków. Mówię, że nauka żadnego języka nie cieszy tak, jak to, że mogę powiedzieć jedno zdanie po chińsku i być zrozumianą. Fantastyczne uczucie.
Jeśli już jesteśmy przy językach, to ogromnym plusem mojego pobytu tutaj jest rozwój mojego angielskiego. Pękam z dumy, jak bardzo wyszłam do przodu z moimi zdolnościami i z jaką łatwością w tej chwili przychodzi mi porozumiewanie się po angielsku. To niewątpliwie jeden z największych plusów pobytu w Chinach.
Pobyt tutaj i ilość ludzi, z którymi mam okazję spotykać się niemal każdego dnia przyczyniły się również do tego, że stałam się bardziej otwarta, bardziej gadatliwa i przestałam 'bać się' obcych. A moją bratnią duszę mogę znaleźć po jednym dniu spędzonym razem.
W chińskich knajpach przestałam tłumaczyć, że jestem wegetarianką. Bo nikt i tak nie wie o czym ja mówię. Przestałam też szukać miło wyglądających restauracji. Na początku pobytu tutaj nie odważyłabym się wejść do niektórych knajp, które w tej chwili są moimi ulubionymi. I jeśli już o restauracjach mowa, to nauczyłam się jeść pałeczkami i teraz, nawet jeśli gotuję chińszczyznę u siebie, do jej jedzenia używam pałeczek, bo jedzenie chińskiego dania widelcem nie smakuje tak samo (oczekiwani goście, trenujcie!).
Uliczne jedzenie? Nic nie jest mi straszne! A po imprezie nie ma nic lepszego niż przyuliczny grill za przysłowiowy grosz.
Chiny również utwierdziły mnie w przekonaniu, że podróbkom mówię NIE.
Śmiać mi się chce, kiedy na każdym kroku na ulicy widzę ludzi
wystrojonych w torby Gucci'ego, zegarki Chanel, stroje Versace.
Przestałam również bać się szalonej chińskiej ulicy, gdzie auta
jeżdżą we wszystkie strony, nikt nie zwraca uwagi na kolor świateł, a
piesi przechodzą przez środek skrzyżowania.
Stałam się już niemal Chińczykiem, kiedy w tej dziczy zamiast oglądać się, czy nic mnie nie rozjedzie piszę smsa :)
Nie obrzydza mnie dziecko robiące siku na środku chodnika, bądź na środku supermarketu. Jedyne z czym nadal nie mogę sobie poradzić i co napawa mnie obrzydzeniem to plujący panowie. Nie będę zdradzać Wam szczegółów.
A na koniec z radością przyznam się Wam, że mimo iż możemy mieć sprzątaczkę (każdy tutaj takową posiada) właśnie się ze swoją rozstałam, bo ku zdziwieniu wszystkich wokół wolę sprzątać sama i bardzo za tym tęskniłam :) to dowód na to, że w całym tym szalonym chińskim świecie jeszcze nie upadłam na głowę ;)
A przecież jesteśmy w Chinach, tutaj wszystko jest możliwe...